marysia i aneta oddech

Projektant tygodnia- OD DECH

W tym tygodniu rządzi kobiecy duet- OD DECH, więc nie zabraknie wiertarek, ogrodniczej partyzantki, bomb z nasionami kwiatów i girls power. Dziewczyny opowiadają o ich jakże prostym i jednocześnie genialnym pomyśle na drewniane bryły na rośliny, kobiecej przyjaźni i zieleni we Wrocławiu. 

35

Może jeszcze nie wszyscy wiedzą, że za marką OD DECH stoi kobiecy duet, jak to się stało, że postanowiłyście wspólnie stworzyć firmę i jak znalazłyście dla siebie niszę?

Marysia: W bardzo oczywisty dla nas sposób przecież. Podobne jesteśmy w tym, że ciągle chcemy w życiu więcej i nowego.  Chyba przeżyłyśmy już większość tego co mogą przeżyć razem przyjaciółki, praca razem to było coś nowego.

Aneta: Równie naturalnie pojawiła się idea czym będziemy się zajmować. Nie było żadnego badania rynku i poszukiwań. Wieczór przy winie i nagle bum! I od razu przekonanie że to jest to. Bo my chciałybyśmy coś takiego mieć.

Jak reagują ludzie na nazwę OD DECH w kontekście Waszej marki, skąd pomysł?

M: Doskonale! Zresztą nas to nie dziwi nic a nic. Wyjątkowo jesteśmy z niej zadowolone, nie będziemy udawać skromności. Miała kojarzyć drewno i rośliny i z tego co słyszymy, udało się. Nasza następna działalność to agencja brandingową, jak nic.

22 3

Ostatnio dużo mówi się o #girlspower, czym dla Was jest kobieca siła w pracy i w przyjaźni?

A: Siła kobiet tkwi w ich umiejętności łączenia wielu ról i płynnego przechodzenia z jednej w drugą. Z łagodnej, wrażliwej do zdecydowanej i bezkompromisowej.  Z tej na szpilkach w korporze do tej w trampkach w parku z psem. Z tej eleganckiej i powabnej do tej ze smarkami dziecka na ramieniu. Z tej w nienagannym makijażu do tej z „cebulą” na głowie i w dresie.  Potrafimy zadbać o siebie,  ale i doskonale zatroszczyć się o innych.  I choć na co dzień silne, nie wstydzimy się być słabe i prosić o pomoc. Mamy otwarte umysły, widzimy co się dzieję wkoło, nie boimy się wyjść na ulicę.  Wyraźna jest dla mnie zmiana w tym jak same siebie widzimy i jak nas postrzegają mężczyźni. Nie mam jednak złudzeń, jeszcze długa droga, jeszcze wiele do zrobienia w sprawach praw kobiet na całym świecie.

M: A w przyjaźni? Myślę, że przede wszystkim fajnie jest przyjaźnić się z kimś kto jest do ciebie podobny. Ma podobne doświadczenia, priorytety i organizm. Nie umniejszając absolutnie mężczyznom, masę spraw zrozumie tylko druga kobieta.

24 1
6 32
Gdzie szukacie inspiracji na kształty i kolory drewnianych akcesoriów?

M: Inspiracji w ogóle nie trzeba szukać! Wielokrotnie zadziwiło nas to jak znienacka przychodzi pomysł. Często jest też tak, że sam materiał wymusza na nas sposób w jaki zostanie ukształtowany. Upcyclingujemy odpady stolarskie – bierzemy do ręki kawałek drewna określonej wielkości, o określonej barwie i rysunku słojów – wtedy pojawia się pomysł (albo 18 pomysłów) na jego wykorzystanie.

Wy tworzycie drewniane przedmioty do ekspozycji, a skąd bierzecie rośliny?

M: Mamy zaprzyjaźnione (chyba możemy już tak powiedzieć) Dziewczyny od tego (no właśnie, #girlpower). Oplątwy przyjeżdżają z Warszawy, od samego początku współpracujemy jednym sklepem, który prowadzi botaniczka i wielka miłośniczka oplątw. A we Wrocławiu mamy naszą Zielarnię i od nich wszystko co sobie zażyczymy.

Czy macie jakąś uniwersalną radę, jak troszczyć się o zielone maleństwa od OD DECH?

A: Zasada jest prosta według mnie – tak jak w relacjach z inną żywą istotą – być uważnym. Rośliny same sygnalizują, czego im trzeba. Przyglądać się im i pamiętać, żeby nie przesadzać z nadmierną troskliwością (słynne moje „przelanie” kaktusa, który eksplodował z nadmiaru wody). Dać im trochę czasu na dostosowanie się  do nowych warunków, nie narażać na przeciągi i mocne, silne słońce.

Wasze produkty świetnie wpisały się w trend duńskiej sztuki szczęścia- hygge, nie tylko ze względu na wykorzystanie drewna, ale też zamiłowania Duńczyków do funkcjonalnego dizajnu. Z jakimi kreatywnymi użyciami Waszych kostek się spotkałyście?

A: Doskonale sprawdzają się jako podstawki i podpórki. Duże kostki utrzymają nawet ciężkie książki. No i oczywiście (skoro już jesteśmy przy hygge) jako świeczniki. Ba! Mało tego! Dzieci mają pociechę, bo z odpadów mają klocki, z których tradycyjnie stawiają budowle, ale i „bawią się w mamę/ciocię” i bazgrolą po nich tworząc własne bryłki.

43

29

Doszły nas słuchy, że jesteście częścią wrocławskiej guerilla gardening, na czym polega ta idea?

M: W największym uproszczeniu, na wprowadzaniu roślinności w przestrzeń miejską. Takiej, która ma służyć określonym celom. Są to zarówno kwiaty i rośliny spełniające funkcję „upiększającą”, jak i ogrody warzywne. To jest szerokie zagadnienie obejmujące wiele aspektów  m.in. kwestie własności. Zorganizowanie ogrodu na nieużytku należącym do prywatnego właściciela jest partyzantką sensu stricto, a zrobienie tego w parku miejskim? Czy mamy jako mieszkańcy i płatnicy podatków prawo dysponować przestrzenią miejską? Czy powinno mieć to jakieś granice? Gdzie te granice miałyby przebiegać i który miałby je wyznaczać? Podoba mi, że coś tak niewinnego jak zasianie sałaty prowokuje podobne dyskusje.
389
Jak oceniłybyście kulturę zieleni we Wrocławiu?

M: To jest trudne pytanie. „Ocena” ma to do siebie, że trudno żeby nie była subiektywna. Mogłabym napisać, że nie podoba mi się kompletnie jak aranżowane są „tereny zielone” we Wrocławiu, że nie mogę patrzeć na skwery z kostką brukową, ozdobną trawą i kilkoma niskimi krzewami. Mogłabym, bo to nie jest to, co lubię. Ja lubię jak jest dużo, gęsto, dziko. Lubię wysoką, niekoszoną trawę, krzaczory, duże drzewa. Nie mogę jednak nie uznać tego, że miasto dba o zieleń. To, że rokrocznie z budżetu idą pieniądze na utrzymywanie parków, drzew i trawników nie jest takie oczywiste w innych miastach.
Myślę też, że ludzie zaczynają to doceniać. Nadal jest tak, że dla większości mieszkańców ważniejsze jest, żeby samochód stał w podwórku, niż żeby rosła tam trawa, ale spotkałam się już z kilkoma fajnymi inicjatywami jak to zmieniać na bardzo lokalnym (nomen omen;) gruncie.

 Wiosna za pasem, co planujecie na nowy sezon?

M: Dużo, różnych rzeczy. W działalności partyzanckiej bez ekscesów: mamy trochę bomb nasiennych, trochę puszek (w tym sezonie z irysami i narcyzami), musimy przyciąć gałęzie jabłonce co wsadziłyśmy ją w zeszłym roku. Planujemy za to kilka zupełnie nowych nowości w asortymencie (nie zdradzamy jeszcze..). Okazało się również, że nic nam tak dobrze nie robi jak spotkania z ludźmi którzy identyfikują i lubią nasze rzeczy (i nas!). Chcemy zorganizować jakieś wydarzenie, żeby poświętować w fajnym gronie rok naszej działalności. Ale też póki co bez szczegółów 😉

17

46
Moje motto życiowe…   

Aneta: „Bez spiny”.
Marysia: Kultywować małe przyjemności.

Mój codzienny rytuał to….
A: Zawsze staram się znaleźć czas tylko dla siebie. Czasem przy dłuższej kawie, albo nad garami, w samochodzie z dudniącą muzyką czy oglądając film lub serial. Kilkanaście minut tylko dla mnie, sama ze sobą.
M: Włączyć głowę wsiadając na rower. Wszystkie sprawy do przemyślenia, decyzje do podjęcia, maile do zredagowania odkładam na moment kiedy rano wsiadam na rower. Codziennie ta sama trasa, ci sami mijani ludzie.

Nie wyobrażam sobie życia bez…
A: wolnego wyboru.
M: Roweru.

Moja ulubiona roślina…
A: Trudne. Nad każdą się pochylam z zachwytem. Poznaję i uczę się ciągle nowych i wciąż chcę następną.
M: Szczypiorek. Jaśmin i wszystkie drzewa, krzewy, krzewinki, mchy i paprocie które robią leśny zapach. Karczoch, ze względu na nazwę!

Jedno życzenie do złotej rybki to…
A:Spełnij moje sto piętnaście życzeń.
M: A! Dobre. Miałam problem, ale teraz chcę to samo co Aneta.

Pierwsza rzecz, którą robię zaraz po przebudzeniu to…
A: Włączam funkcję „drzemka” i syczę pod nosem ze złości, że już pora wstawać.
M: Jedną ręką przyciągam kota, drugą sprawdzam, czy Aneta nic nie pisała.

23 47

Ostatnia przeczytana książka…
M: Funf und cfancyś Witkowskiego.

Ulubiony magazyn…  
A: Ostatnio odkryłam „Zwykłe życie”, podbieram też mężowi Kukbuk i inne okołokulinarne magazyny, a regularnie czytam Ninjago i Transformersów.
M: Od dwudziestu lat Duży Format co tydzień od deski do deski.

Ulubione miejsce we Wrocławiu to…
A: Uwielbiam Wrocław. Cały. Bez Wyjątków. Lubię Ogród Staromiejski, takie zielone getto w centrum miasta. Dobrze mi robią wrocławskie parki, ale i zwilgotniała, gęsta zabudowa śródmieścia. Cenię sobie inicjatywy Centrum Sztuki Wro i taki ich brak zadęcia, a jak tylko mogę to uciekam do DCF-u.
M: Nie wiem. Szykowałam się na to pytanie jeżdżąc po mieście ostatnie dwa tygodnie. Przede wszystkim masy miejsc, które znałam i lubiłam już nie ma w kształcie, który był mi znany (np. okolice Mostu Grunwaldzkiego). Lubię dzikość Parku Wschodniego, pociąga mnie industrialny charakter Portu Miejskiego.. W ogóle dobrze się czuję na Nadodrzu. I już coraz mniejsze budzi to zdziwienie..

Ulubione konto na Instagramie…
A: Na ostatnim „zarządzie” (cośrodowe nasze spotkania, na których mamy się skupiać wyłącznie na pracy a kończy się jak zwykle…) eksplorowałyśmy z radością i podziwem profil tarabooth. Zasadniczo zaglądam z zaciekawieniem co u moich znajomych i podglądam jak się mają moi ulubieni artyści (daję się nabrać na to, że jesteśmy znajomymi) i marki.
M: Nie mam pewności, że czytać to będą jedynie pełnoletni czytelnicy to może napiszę tylko że takie z kotami (taki np. @sixcatsonedude).  Ale też np. @newyorkerphoto. Znowu zamiłowanie do reportażu się ujawnia ewidentne.

Do bomby z nasionami kwiatów włożyłabym…
A: Poprosiłabym o radę Marysię. Ona jest znawcą tematu. Wie co, kiedy i gdzie. Bo to nie bez znaczenia wbrew pozorom.
M: Mam takie jedno marzenie z tym związane, od jakiegoś czasu. Żeby to były chabry, maki, złocienie, dzwonki, niezapominajki, rumianki, koniczyna. Ale takie odmiany polne, nie ogrodowe. Jest to też jeden z planów na ten sezon, szukać łąk i zbierać nasiona.

Oprócz kostek i roślin od OD DECH w moim wnętrzu nie mogłoby zabraknąć …
A: kota.
M: Oczywiście że kotów też.

2 19